Opublikowano Dodaj komentarz

Wypluwki – małe skarby

Dwie kobiece dłonie trzymające trzy wypluwki sowy uszatej.

Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o czymś, co dla wielu osób może wydawać się nieco odrażające – o wypluwkach.

Po raz pierwszy znalazłam swoją wypluwkę wiele lat temu. Początkowo nie byłam pewna, na co trafiłam, ponieważ zlepek sierści wizualnie przypominał mi fragment odchodów jakiegoś zwierzęcia, np. lisa, ale coś jednak mnie w tym znalezisku intrygowało… Należałam wówczas do kilku grup przyrodniczych, w których przewijały się wpisy na rozmaite tematy, w tym wiele ciekawostek. I właśnie dzięki temu wypluwki mocno mi zapadły w pamięć, wręcz marzyłam o tym, żeby jakąś znaleźć. Przyjrzałam się z bliska i zauważyłam, że w środku jest mnóstwo drobnych elementów, pomyślałam wtedy “to musi być to”. Ku mojej uciesze miałam rację! Pamiętam, że trochę się obawiałam grzebania w wypluwkach gołymi rękoma, ale jednak ciekawość zwyciężyła… No dobrze, czym wobec tego są wypluwki, skoro nie mają związku z odchodami i po co ja właściwie maczałam w tym palce?

Wypluwki, inaczej zwane także “zrzutkami”, to zespolone ze sobą niestrawione lub częściowo strawione resztki pokarmu, nagromadzone w mięśniu żołądkowym wielu gatunków ptaków, jak np. sów, ptaków szponiastych, zimorodków, mew, żołn, bocianów, kormoranów, czy nawet jaskółek. Cały ten zlepek twardych części wydalany jest poprzez dziób ptaka zaledwie po kilku godzinach od połknięcia ofiary. Dzieje się to przy pomocy odruchu wymiotnego, co wydaje się być mało przyjemną sprawą, a już w szczególności, gdy pomyślę, że takich wypluwek może być więcej, niż jedna na dobę!

Świeże wypluwki są ciemne, mocno zbite i pokryte śluzem, ale dość szybko wysychają i z czasem płowieją. Gdy już tak trochę poleżą w mniej sprzyjających warunkach atmosferycznych, z łatwością się rozpadają, tak jak ta moja na zdjęciu poniżej. Deszcz wymywa resztki sierści oraz piór, które zespalają całość i odsłania to, co w wypluwce najcenniejsze.

W zależności od diety oraz gatunku ptaka, wypluwki mają różne rozmiary i mogą zawierać sierść, kości, pióra, chitynowe pancerze owadów, ości, czy też twarde części roślin, np. łuski ziaren. Dlaczego warto je przeglądać?

Otóż, analiza zrzutek pozwala, m.in. na określenie preferencji żywieniowych danego gatunku, ale nie tylko. Dzięki regularnym badaniom wypluwek z określonego miejsca przez dłuższy czas, można zaobserwować również zmiany w diecie ptaka. Ponieważ niektóre wypluwki są delikatne i mają niewielkie rozmiary, przez co trudno je znaleźć albo zbyt szybko się rozpadają, najczęściej prowadzone są badania nad sowimi wypluwkami – większymi, bardziej zwartymi i z cenną zawartością.

Moja wypluwka należała do sowy uszatej. Rozgrzebałam ją bez większego trudu, ponieważ była już dość stara, i zabrałam wszystko do domu. Jak widać, spośród sierści można wyłuskać wiele drobnych kosteczek oraz fragment czaszki małego gyzonia, prawdopodobnie nornika lub nornicy. Jak to w ogóle jest możliwe?

Sowy, w przeciwieństwie do ptaków szponiastych, nie uszkadzają znacznie swojej ofiary – połykają ją w całości lub w dużych fragmentach. Ich sposób trawienia nie niszczy mocno części kostnych, dzięki czemu w wypluwkach można odnaleźć większe elementy ofiar, np. czaszki, dzioby, korpusy, czy fragmenty żuchwy. Przy tak dobrze zachowanej zawartości możliwe jest zebranie danych dotyczących występowania drobnych ssaków na określonym obszarze. I jak wspomniałam wcześniej – określenia preferencji żywieniowych ptaka oraz zmian w diecie.

Jeśli zaś chodzi o ptasią dietę, swego czasu w moim rodzinnym mieście było głośno za sprawą uszatek, które zagnieździły się na drzewie w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły podstawowej i gimnazjum. Nie muszę chyba wspominać o pojawiających się tłumach dorosłych i dzieci, okropnym hałasie, złym zachowaniu i morzu współczucia dla tych biednych sów… W kolejnym roku uszatki już się tam nie pojawiły.

Korzystałam więc z tej dogodności i zbierałam wypluwki, ile tylko się dało. Początkowo znajomi nie mogli się nadziwić, że zbieram coś tak, delikatnie mówiąc, okropnego, ale przyznam szczerze, że nie wzbudzało to we mnie obrzydzenia i po dziś dzień mogłabym przeglądać ich zawartość godzinami. Grzebać w nich jak w jakimś nieodkrytym skarbcu. Z czasem się przyzwyczaili, zaczęli nawet baczniej się przyglądać i dopytywać o szczegóły, a ja, po raz pierwszy znalazłam w wypluwce wyjątkową zawartość – dziób ptaka! Po wyglądzie można stwierdzić, że należał do jakiegoś ziarnojada. Do tej pory u leśnych sów zdarzały mi się same norniki lub nornice (bardzo trudno o rozpoznanie bez dokładnych zdjęć zębów) oraz jeden jedyny raz fragment żuchwy rzęsorka lub innego owadożernego ssaka. Czyżby miejskie sowy gustowały w mniejszych ptakach, zamiast gryzoni?

Choć w późniejszym czasie zdarzyło mi się trafić jeszcze na dziób, częstotliwość ich występowania w wypluwkach jest znacznie mniejsza, więc dla mnie to naprawdę wyjątkowe znalezisko.

Na koniec chciałabym jeszcze pokazać materiały zebrane z kilku wypluwek – fragment miednicy ptaka, dziób oraz czaszki nornika/nornicy w porównaniu z pięciogroszówką. Jak widać nie są to zbyt duże elementy, ale z pewnością cieszą oko obserwatora przyrody. Mogłaby z nich powstać naprawdę gustowna biżuteria, prawda?

Zbieranie wypluwek jest względnie bezpiecznym zajęciem, nie jest to bowiem rozkładająca się padlina. Chyba największym zagrożeniem są larwy owadów, które chętnie odżywiają się resztkami piór i sierści, choć nie zdarzyło mi się jeszcze przywlec ich do domu. Ale wiem, że niektórzy polecają odkażać różnymi środkami. Ja swoje wypluwki wpierw moczyłam w ciepłej wodzie, później czyściłam wszelkie zakamarki w kosteczkach wykałaczką, a następnie moczyłam w wodzie utlenionej przez kilkanaście dni, żeby odzyskały biel. Efekt mnie zadowolił.

Jak Wam się podobają wypluwki? Przerażają Was, czy chętnie byście poszukali?

Udostępnij: